I Słoneczne Dni
Posłuchajcie opowiadania o Alku, Rudym, Zośce i kilku innych cudownych ludziach.
o niezapomnianych czasach 1939-1943 roku, o czasach bohaterstwa i grozy.
Posłuchajcie opowiadania o ludziach, którzy w tych niesamowitych latach potrafili
żyć pełnią życia, których czyny i rozmach wycisnęły piętno na stolicy oraz rozeszły się echem
po kraju, którzy w życie wcielić potrafili dwa wspaniałe ideały: BRATERSTWO i SŁUŻBĘ.
Na jednej z dzielnic warszawskich było środowisko młodzieży harcerskiej, które
umiało stworzyć atmosferę i warunki, w jakich młodzież czuła się dobrze, pragnęła sama
kształcić swe charaktery, sama sobie stawiała cele i sama czyniła wszystko, co w jej mocy, by
te cele osiągać. Jednym z zespołów tego środowiska był zespół Buków , nazwany tak od
częstych wypraw leśnych, jakie czynił rokrocznie. Zespół Buków, do którego należeli Alek i
Rudy , był zespołem udanym. Było w nim to, co stanowi o sile i prężności każdej gromady:
duch zespołu, koleżeństwo i ciągła aktywność; czyn jeden po drugim, i rozmach, i radosny
uśmiech. W lecie i w zimie, w czasie długich wakacji i w czasie krótkich dni świątecznych
zespół ruszał w dalekie góry, nad odległe jeziora lub w pobliskie lasy i niedalekie pola. Alek
był dryblasem. Wysoki, szczupły, o niebieskich oczach i płowej czuprynie, ciągle się
uśmiechał, mówił szybko, wymachiwał rękoma i przy byle okazji wpadał w zachwyt.
Wpływom zespołu Buków zawdzięczał nabywanie pewnej właściwości charakteru bardzo mu
obcej: chłodnego panowania nad sobą w chwilach ważnych. Kiedyś na wsi, gdzie Alek
przyjechał -na parę dni, syn gospodarza rąbiąc drzewo uderzył się siekierą w nogę. Krew
silnie popłynęła na zieleń trawy. I, jak często w takich wypadkach, całe wystraszone
otoczenie straciło głowę. Ktoś krzyknął wylękły, ktoś uciekł do pokoju, żeby nie widzieć
krwi, paru domowników biegało bezradnie po domu bezsensownie szukając wody, waty.
Alek jeden z całego otoczenia zareagował całkowicie odmiennie niż inni: znikł mu z twarzy
wyraz niefrasobliwego roztrzepania, zbiegły się brwi nad oczyma. Po chwili był już przy
skaleczonym, naciskając silnie kciukiem miejsce powyżej krwawiącej mocno rany. - Panno
Basiu - zwrócił się do wystraszonej, stojącej bezradnie dziewczyny - widzi pani, już w
porządku. Proszę wziąć ten płaski kamyk, wymyć go i przynieść mi razem z ręcznikiem.
Zrobimy opatrunek uciskowy. Gdy to mówił - mówił spokojnym, naturalnym głosem. Z
twarzy znikało skupienie i pojawił się znów uśmiech. A Rudy? Rudy miał piegowatą twarz i
rudawe włosy. Cała istota Rudego ześrodkowała się w jego oczach i czole, odzwierciedlając
wybitną inteligencję. Uzupełniający charaktery ludzkie zespół Buków - ten sam, pod któregowpływem roztrzepany uczuciowiec Alek stawał się opanowany i skupiony - zespół ten
urodzonego intelektualistę Rudego ściągał do konkretów przyziemnego życia. Przy czym owo
przyziemne życie uosobione zostało w postaci... kucharstwa. Mianowicie na każdej
wycieczce, na każdej wyprawie, na każdym obozowisku Rudy był kucharzem Buków. Co się
biedak w początkach kucharzowania nacierpiał - nie warto opisywać. Warto natomiast
stwierdzić, że po pewnym czasie potrawy przyrządzane przez Rudego przestały denerwować i
śmieszyć, zaczęły zastanawiać, a wreszcie zdumiewać. - Bracie - mówił poważnie Zeus1
,
wódz Buków - świetnie gotujesz! Masz wyjątkowy talent kucharski.
Było to w pierwszym okresie przyglądania się Zeusa Rudemu. Toteż Zeus - harcmistrz
Leszek Domański - zauważył tylko część prawdy: ujawniony talent kucharski. Istota Rudego
była inna. To nie był chłopiec o talencie kucharskim.
Był to chłopiec o dużej, wszechstronnej skali talentów w ogóle, ale ujawniło się to
dopiero z biegiem lat. Na razie nikt tak wspaniałego nie piekł na patyku chleba (tak, tak -
chleba na patyku, to nie jest omyłka zecera!), nikt tak świetnie nie smażył płotek na oleju,
żadna kasza hreczana nie potrafiła się zmierzyć z kaszą Rudego. A już zupełnie magicznym
zjawiskiem wydawało się Bukom to, gdy kiedyś Rudy ugotował świetną zupę... z pokrzyw!
To jednak, co zdecydowało o popularności Rudego w zespole, nie miało nic wspólnego z
kucharstwem. To coś oparte było na talentach artystycznych Rudego i na jego zamiłowaniu
do majsterkowania. Pewnego razu obmyślił Rudy oznakę dla zespołu Buków. Cyfra 23 w
trójkącie, wycięta w jasnym metalu, na pomarańczowym tle małej, sukiennej podkładki. Cały
zespół Buków był zachwycony estetyką oznaki, dyskrecją odcieni, delikatnością rysunku.
Pobudzony zachwytem kolegów Rudy zmajstrował sztancę i własnoręcznie odbił nią tyle
oznak, ilu członków liczył, zespół Buków. - Ja ci mówię, przejdziesz do historii sztuki -
klepał protekcjonalnie Rudego po ramieniu gruby Andrzej Zawadowski2
. - A ty, Alek -
ciągnął dalej tenże sam Andrzej Grubas - musisz się zabrać do skomponowania oznaki
narciarskiej dla Buków. Alek bukowej oznaki harcerskiej nie skomponował nigdy, chociaż
był najlepszym narciarzem zespołu. Narciarzem narwanym, narciarzem niepokojącym
rodziców i Zeusa, narciarzem, którego nigdy nie zadowalały łagodne stoki i uczęszczane tory.
Narciarzem, którego niespokojny duch ciągnął w wysokie góry, na nowe i samotne szlaki.
Ten niespokojny duch narciarski był tylko cząstką osobowości Alka, która cała była
niespokojna, spragniona niecodzienności, stęskniona do nadzwyczajności. Zresztą tęsknota
1
Zeus - Leszek (Lechoźlaw) Domański, członek pierwszej wojennej Głównej Kwatery Harcerzy,
wizytator Polski Wschodniej, zastępca Naczelnika Harcerzy, zginął w Mińsku na przełomie 1939 i 1840 r. 2
Andrzej Zawadowski, „Grubas", „Gruby" - maturzysta Batorego w 1939, podharcmistrz, zginął w
czasie akcji czarnocińskiej w roku 1943.Alka do niecodzienności, do czynów przekraczających wyobraźnię i możliwości przeciętnego
człowieka, była taka sama, jak tęsknota wszystkich jego kolegów - Buków. A może nie tylko
Buków? Może jest to tęsknota każdej młodości?
Ta tylko różnica zachodziła między tęsknotami dziesiątków tysięcy młodych serc, a
tęsknotami do niecodzienności Buków, że Buki umiały się zdobyć na wcielenie wielu swych
marzeń w czyn. Istniała w Warszawie szkoła, dobra szkoła. W stolicy nie brak było
doskonałych szkół. I ta była właśnie jedną z nich. W szkole tej pracował właściwy zespół
nauczycielski. Gdy piszemy „właściwy" nauczyciel, mamy na myśli człowieka, który posiada
umiejętność zachęcania i wdrażania uczniów do samokształcenia. Tę właśnie właściwość
miała większość nauczycieli gimnazjum imienia króla Stefana Batorego3
. Czy to się wyda
dziwne, jeśli podamy do wiadomości, że nauczycielem geografii w gimnazjum i liceum
Stefana Batorego był pan profesor Domański, przez część uczniów zwany Zeusem?
Mianowicie przez tę część uczniów, która należała do zespołu Buków. Co prawda pan
profesor Leszek Domański był dopiero drugi rok nauczycielem i liczył sobie zaledwie osiem
lat więcej niż uczniowie klasy, której był wychowawcą. Chociaż tak było i chociaż zespół
nauczycielski gimnazjum im. Batorego był zespołem ludzi światłych, cały korpus profesorski
miał jednomyślnie profesorowi Domańskiemu za złe, że wprowadził zwyczaj zwracania się
do siebie części uczniów przez - ty.
Oczywiście nie na lekcjach, tym niemniej jednak... Korpus nauczycielski „wyraźnie to
dziwactwo dezaprobował i ostrzegał kolegę Domańskiego przed niebezpieczeństwem
zbytniego spoufalenia się z młodzieżą". Właśnie w tej chwili wychodzi gromadka chłopców i
ich nauczyciel na ulicę. Lekcje się skończyły. Idą powoli, rozmawiają. - Słuchaj, Zeus,
idziemy dziś na „Burzę nad Azją" czy na „Dziesięciu z Pawiaka?" - pyta Alek. Alek jest
wielbicielem kina. Profesor Domański również. Kilka razy w miesiącu chodzą razem do kin. -
Zeusie kochany - wtrąca się Czarny Jaś
4
- pożycz mi głowę Indianina wyrzeźbioną w orzechu
kokosowym, którą przywiozłeś z Ameryki. Jest mi bardzo potrzebna - chcę sobie zrobić
podobną z huby. Ponieważ dzisiejsza lekcja profesora Domańskiego obracała się wokół spraw
Yellowstone Parku w Stanach Zjednoczonych, rozmowa schodzi na Yellowstone Park. Ktoś
stawia parę pytań dotyczących parku narodowego w Tatrach.
Zeus odpowiada. Andrzej Grubas zaperzony nie zgadza się z poglądami profesora.
3
Gimnazjum in. Stefana Batorego - znana państwowa szkoła średnia w Warszawie.
Dyrektorem jej był Witold Ambroziewicz - wybitny pedagog. Część młodzieży gimnazjum ciążyła do
Kręgu świętego Jerzego, część do Pomarańczarni. 4
Czarny Jaś- Jan Wuttke, maturzysta Batorego z 1939. członek warszawskiej Komendy Chorągwi,
harcmistrz, podporucznik, poległ jako zastępca dowódcy kompanii batalionu „Zośka" około 19 września 1944Cała gromadka staje na ulicy, chłopcy gestykulują, śmieją się i znów poważnieją.
Przechodnie uliczni, szybko wymijając gromadkę, nie zauważają jednego z dziwactw
profesora Domańskiego: kończenia lekcji na ruchliwej ulicy miasta. Są w kraju domy
rodzinne, w których istnieją warunki dające możność zdrowego rozwoju psychicznego i
fizycznego zarówno rodzicom jak i dzieciom. W domach tych jest wystarczająca skala
zarobków, bez których jakże trudno o normalne ludzkie życie.
Jest także harmonia wśród członków rodziny, oparta na wzajemnej dobrej woli i
ustępliwości.
Jest pewien poziom kulturalny, umożliwiający udział w przeżyciach całego świata i w
dorobku przeszłych pokoleń. Jest wreszcie specjalna atmosfera, którą trudno określić, a którą
poznaje się tylko po skutkach: poszczególnych członków rodziny łączy mocna więź, dom jest
ostoją i otuchą, dodaje odwagi, zapewnia spokój.
Takimi właśnie dobrymi domami rodzinnymi były domy Alka i Rudego. Ojcowie
każdego z nich byli ludźmi biorącymi czynny udział w życiu społecznym. Matki obu
chłopców były kobietami życzliwymi i mądrymi. Oba te domy nie znały się jednak, nie
utrzymywały ze sobą stosunków. Dom Alka był domem kierownika fabryki. Dom Rudego -
to dom inteligencki pierwszego inteligenckiego pokolenia. Ojciec Rudego był pierwszym w
swej chłopskiej rodzinie, który pozostawiwszy wieś poszedł do szkół miejskich i do miasta.
Rudy i Alek mieli wyjątkowo szczęśliwe warunki młodości: dobry dom, dobra szkoła, dobra
organizacja młodzieżowa; a wszystkie te czynniki współdziałały ze sobą i wzajemnie się
wspierały. Jakżeż - niestety - niewielu jeszcze chłopców w Polsce ma takie warunki młodości.
Oczywiście szkoła, dom, środowisko koleżeńskie ogromnie ułatwiły dobry start życiowy tym
chłopcom.
Ale nie popełnijmy błędu złej oceny: o poziomie sportowca nie decyduje nawet
najlepsze boisko ani najbardziej wygodny ubiór, ani skrupulatne przestrzeganie trybu życia
sportowego - o poziomie sportowca decyduje co innego: jego istotne uzdolnienia sportowe i
jego praca nad sobą. To porównanie jest odpowiedzią na pytanie o rolę dobrych warunków
młodości Rudego, Alka i niektórych ich kolegów.
Warunki te ułatwiły kształtowanie się dobrych charakterów. Ale właściwa i pełna
zasługa, że Alek i Rudy stali się tym, czym się stali, przypada w udziale samym tym
chłopcom i ich woli, z jaką chwycili w dłonie ster swego życia. Iluż młodych ludzi marnuje
się i zatraca wśród tych samych, jakie mieli ci dwaj, warunków młodości. Co to jest zacięcie
przywódcze? Człowiek obdarzony nim mimo woli wywiera na otoczenie wpływ
zniewalający; ludzie skupiają się wokół niego i w sposób naturalny ulegają jego życzeniom.W Alku zacięcie przywódcze zaznaczyło się wcześnie. Nie miało ono nic wspólnego z
„wodzostwem", posiadało charakter naturalnego, koleżeńskiego przodownictwa. Ten wysoki,
zawsze uśmiechnięty dryblas, nie potrafiący mówić spokojnie, przeżywający każdy czyn i
każdy problem, duszę całą wkładający w każdą rozmowę i w każdą pracę - miał w sobie coś,
co przyciągało doń kolegów. Ile razy szedł ulicą, tyle razy widzieć można było obok niego
dwóch, trzech chłopców. Ilekroć zabierał się do majstrowania czegoś w pracowni szkolnej,
tylekroć podsuwali się inni, by przypatrzyć się jego robotom, spytać o radę. Żaden z
chłopców nie potrafiłby uzasadnić, dlaczego ciągnie go do Alka i dlaczego chętnie spełnia
jego życzenia. Być może działała tu owa Alkowa niecodzienność, poszukująca w nauce, w
grach i w życiu rozwiązań niebanalnych? Ale również mogła pociągać w Alku wyjątkowa
szczerość, bezpośredniość i uczynność tak wielka, że niekiedy aż krępująca. Z biegiem czasu
skupiła się wokół Alka grupka pięciu, sześciu kolegów, niemal wielbicieli.
Powstanie tej drużyny wokół naturalnego przywódcy odbyło się według wszelkich
reguł „doboru naturalnego". Byli to chłopcy podobni do Alka psychicznie, jak on pragnący
przebijać się w pierwszym szeregu życia ku Wielkości i Sławie. Tak powstał sławny w ciągu
paru lat wśród Buków - Klub Pięciu. Klub wsławił się zdobyciem niebezpiecznych
tatrzańskich zboczy, składał się z wybitnych narciarzy oraz wielbicieli powieści Jacka
Londona i przygód. - Jeśli my, Klub Pięciu - powiedział któryś z nich jednego razu - nie
dokonamy w życiu jakichś wielkich rzeczy, to chyba tylko przez wyjątkową złośliwość losu.
Jakie to miały być wielkie rzeczy, których dokonać pragnęli - z tego zdawano sobie sprawę w
sposób bardzo mętny. Może to będzie przepłynięcie kajakiem żaglowym z Gdyni do
Sztokholmu? Może wynalezienie nowego typu samolotu? Rudy przysłuchiwał się z dala
marzeniom Klubu Pięciu i z dala obserwował jego wyczyny. Nie należał do Klubu. Alek to
„fajny" chłop! Ale refleksyjna natura Rudego wolała się trzymać z boku. Mniej go pociągały
wyczyny sportowe, mniejsza była tęsknota do przygody na lądzie i morzu. Jego istotnym
światem był świat uczuć i myśli. Tam szukał swojej przygody. Lecz wszechstronnie zdolny
potrafił, gdy tego zapragnął, wybić się na pierwsze miejsce w każdej dziedzinie technicznej.
Zrobiony przezeń kajak był najlepszym kajakiem w zespole. Gdy w pewnym momencie
zorientował się, że jest jedynym nie umiejącym tańczyć uczniem w klasie - szybko i z
zaciętością zabrał się do nauki tańców i po trzech miesiącach stał się ku zdumieniu szkoły
najlepszym tancerzem. W pracach saperskich nikt tak jak on nie potrafił budować kładek i
trampolin, wiszących mostów i szałasów. Ale właściwą treścią zainteresowań Rudego był
świat życia wewnętrznego. Wystarczyło wziąć jakąkolwiek książkę do ręki, wystarczyło
zacząć poważniejszą rozmowę, wystarczyło zamknąć oczy i pozostać w samotności, abynatychmiast do mózgu i serca zaczęły kołatać natrętne, ciągle niepokojące problemy
społeczne, kulturalne, filozoficzne. W owych czasach nie było wokół Rudego wiernej
drużyny wielbicieli. Natomiast zbliżali się doń i dobrze się w jego towarzystwie czuli ci
wszyscy, którzy pragnęli wymiany myśli. Z biegiem czasu nieliczna gromadka przyjaciół
Rudego powoli cementowała się i zespalała. Był wśród Buków chłopiec, który wyróżniał się
bardziej od innych. - Urodzony organizator - mówili o nim nauczyciele, obserwując jak
koledzy wysuwają go na czołowe stanowiska w samorządzie szkolnym.
- Urodzony przywódca - stwierdzono w harcerstwie, obarczając go coraz bardziej
odpowiedzialnymi funkcjami. - Co w tym jest? - pytała nieraz samą siebie matka,
wyczuwając atmosferę uwagi i posłuchu, otaczającą w domu niedorosłego chłopca ze strony
siostry i całego otoczenia dorosłych. Rozumni rodzice, ceniąc w chłopcu posiadany przezeń
dar, usiłowali - skutecznie - związać owo zacięcie przywódcze syna z nastawieniem do
służenia innym. Wiedzieli: przywódca-egocentryk - to niebezpieczeństwo, przywódca o typie
przodownika w pracach społecznych - to wartość społeczna. Często tak bywa, że ludzie
posiadający zacięcie przywódcze w stopniu skromnym - nadrabiają je marsową miną, ostrym
spojrzeniem, wyniosłą postawą, stanowczym głosem. Przywódcy naturalni tego wszystkiego
nie potrzebują.
Tkwiąca w nich siła wyraża się w sposób nieuchwytny, niedostrzegalny, nie
potrzebujący sztucznych akcesoriów. To prawo psychiczne zaznaczyło się na naszym
bohaterze w sposób jaskrawy. Został on bowiem przez naturę obdarzony niemal dziewczęcą
urodą. Delikatna cera, regularne rysy, jasnoniebieskie spojrzenie i włosy złociste, uśmiech
zupełnie dziewczęcy, ręce o długich, subtelnych palcach, wielka powściągliwość, pewien
rodzaj nieśmiałości - wszystko to było aż nadto dostatecznym powodem do nazywania
Tadeusza Zawadzkiego5
przez kolegów - Zośką.
Zośka! Cóż za fatalna, zdawałoby się, przeszkoda dla kariery przywódcy! Taki wygląd
i takie przezwisko! Uroda Zośki nie była jedyną zasłoną, która utrudniała dostrzeżenie
męskiej strony jego charakteru. Drugą taką zasłoną był stosunek Zośki do domu i do matki.
Chłopiec ten nie czuł się nigdzie tak dobrze, jak właśnie w domu, z nikim nie
przyjaźnił się tak serdecznie, jak właśnie z matką. „Matka zastępuje mi kolegów i przyjaciół"
- zwierzył się kiedyś na kartkach swego pamiętnika. I to bowiem także ku „hańbie" Zośki
zapisać należy, że robił notatki o sobie, coś w rodzaju pamiętnika. Zośka do domu
przywiązany był wyjątkowo silnie. Godzinami całymi prowadził koleżeńskie rozmowy z
5
Zośka - Uwagi Aleksandra Kamińskiego.
ojcem - profesorem6
, z matką - działaczką społeczną, z siostrą. Albowiem w domu rodzinnym
Zośki było w zwyczaju omawianie wspólnie zagadnień i kłopotów z zakresu prac każdego z
rodziców i każdego z dzieci. Dzieci radziły się ojca i matki. Matka i ojciec pytali o opinię
dorastające dzieci. Rzadko się zdarza, by dwoje ludzi tak bardzo do siebie było podobnych,
jak Zośka i jego matka. W obojgu uderzał ten sam spokój pokrywający głębię uczucia i
wrażliwość, ten sam łagodny, wyrozumiały, głęboki stosunek do ludzi, to samo pełne oddanie
się sprawie, co do której wzięli na siebie odpowiedzialność. Życie matki Zośki przed ślubem
było całkowicie wypełnione pracą społeczną wychowawcy. Po przyjściu na świat dzieci
uznała ich wychowanie za główny cel dalszego życia i - choć ciężko to jej przyszło - odeszła
od wielu dawnych prac umiłowanych, zachowując jako główną osobistą przyjemność to
tylko, co się z nową drogą życia - uzgodnić dało. Miała to szczęście, że wychowała dzieci
takie, jakie wychować chciała. Zośka był to chłopiec o wyjątkowych zdolnościach, wybitnej
inteligencji teoretycznej i praktycznej. Wszystkim się interesował i gdziekolwiek zwrócił
umysł, czegokolwiek się tknął - towarzyszyły mu szybkie i łatwe osiągnięcia. Jak to często
bywa z chłopcem zdolnym - Zośka nie przepracowywał się zanadto w szkole. Uczył się na
czwórki. W jednym półroczu przyniósł nawet na cenzurze większość trójek. Była to - rzecz
charakterystyczna!
- półrocze, w którym bardzo ciężko chorowała jego matka. Uroda, wdzięk w sposobie
bycia oraz pochłonięcie życiem domowym - wszystko to osłaniało i kryło przed otoczeniem
naturę Zośki. Częściowo „dekonspirowały" go sporty. Zośka wyróżniał się w strzelectwie, w
hokeju i w tenisie, zdobywając w turniejach międzyszkolnych szereg pierwszych miejsc.
Zresztą, rzecz ciekawa, że nawet w sportach...
- Co ty robisz? - zawołał kiedyś zdumiony Jacek Tabęcki7
, patrząc na Zośkę, który
miał za chwilę wybiec na boisko dla rozegrania jednego z decydujących meczów i teraz
odmierzał w kącie jakieś krople. - Waleriana... - odburknął Zośka, zawstydzony, że go
przyłapano na czymś niemęskim. - Dwanaście, trzynaście, czternaście... - liczył spadające na
kostkę cukru krople. Zwycięstwo sportowe imponuje otoczeniu. Zośka był niemal zawsze
zwycięzcą. Zwycięstwa kierowały nań spojrzenia kolegów. Równocześnie zaczęto stwierdzać
rzecz inną:
Zośka był uparty, uparty w sposób niezwykle drażniący. Rzadko to się zdarzało.
Przeważnie albo nie zajmował stanowiska wobec rozgrywających się wypadków, albo
też ustępował nalegającym. Gdy jednak zaciął się w jakiejś decyzji - nic go nie mogło
6
Ojciec Zośki- Józef Zawadzki (1886-1981) wybitny chemik, rektor Politechniki Warszawskiej. 7
Tabęcki Jacek - maturzysta Batorego w 1941, zmarł w Oświęcimiu.
przełamać. Szczególnie, gdy upór wsparł się o inny potężny czynnik duszy Zośki - o ambicję.
Zośka w dzieciństwie bał się wody. Rzeczka, jezioro, morze - odpychały go od siebie z jakąś
przemożną siłą. Nie chciał nigdy wchodzić do wody powyżej piersi. Aż ktoś kiedyś poruszył
w nim nutę ambicji i wywołał decyzję.
Już przy końcu sezonu Zośka pływał bez niczyjej pomocy, zbudował kajak, w dwa
lata potem był dobrym pływakiem i wreszcie w zawodach pływackich, jako najlepszy z
Buków, zaczął reprezentować zespół.
Sporty, ambicja, upór wyrabiały mu, rzecz oczywista, pewną sławę. Sława jednak
koleżeńska była czymś, o co Zośka mało dbał. Nie starał się zjednać kolegów, nie szukał
przyjaźni. Niekiedy zdawało się, że na całe swoje otoczenie patrzy jakby z dala, pomimo że
wszystkim się interesował i każdemu starał się być pomocny.
Albowiem najsilniejszą w tym czasie właściwością psychiczną Zośki była jego
samotność. „Zawsze jestem raczej sam" - tak brzmiało pierwsze zdanie na pierwszej stronie
pamiętnika Zośki. Poczucie samotności, powściągliwość i skrytość powodowały to, że Zośka
raczej unikał kolegów - ale koledzy nie unikali Zośki. Albowiem jeden z paradoksów
psychiki zbiorowej brzmi: samotność, częsta towarzyszka wewnętrznej siły człowieka -
przyciąga i zniewala otoczenie. W miarę jak biegły lata - autorytet Zośki w szkole i w zespole
Buków ugruntowywał się i umacniał. Od piętnastego roku życia rządził już i kierował stale.
Tym zaś różnił się od innych przywódców-rówieśników, że swą rolę wypełniał w sposób
naturalny, prosty i nieznaczny. Nie rozkazywał, nie żądał, nie pouczał. Nie narzucał swej
woli. W zwykły, prosty sposób mówił i w zwykły prosty sposób robił to, co chciał, by robili
inni. I myślał raczej o innych niż o sobie. To wystarczało.
Całe otoczenie Zośki - i Buki, i szkoła, i dom - wiedziało -o nim jedno: chłopiec ten
umie przewidywać i umie zarządzać. Zaś trafne przewidywanie i dobre zarządzanie są istotą
organizacji. Zośka był niewątpliwie dobrym organizatorem.
Klasa Alka, Rudego i Zośki zdała maturę; osiemnastoletni Rudy jako prymus i
dziewiętnastoletni Alek jako „średniak". W początkach czerwca 1939 roku cała grupa Buków
spośród klasy maturzystów wyruszyła pod wodzą Zeusa na dziesięciodniową wycieczkę w
Beskidy śląskie8
.
Cóż to była za cudowna wyprawa! Po wspaniałym, słonecznym dniu na Baraniej
Górze ruszyli autobusem na Zaolzie do Trzyńca9
zwiedzać wielkie huty żelaza. Potem na
8
Poprawna nazwa geograficzna Beskid Śląski. 9
Trzyniec - duży ośrodek ciężkiego przemysłu na Śląsku Zaolziańskim, obecnie w Czechosłowacji.
Harcerska Męska Szkoła Instruktorska i Harcerski Ośrodek Wiejski od roku 1937 prowadzone były przeztarasie Ośrodka Harcerskiego w Górkach Wielkich , opici świetnym mlekiem, opalali się
leniwo w piekących, letnich promieniach słońca, w zapachu górskich łąk. A następnego dnia
wśród lasu bukowego na Równicy, spoglądając w dolinę Wisły, rozpoczęli długą wymianę
zdań. O czym? O rzeczy najważniejszej dla wszystkich maturzystów świata: o przyszłości.
Najpierw mówił Rudy i jak zwykle uogólniał zagadnienie:
- Nie ma co gadać, powiodło nam się! Mieliśmy dobrą szkołę, potrafiliśmy stworzyć
dobry zespół koleżeński. Staliśmy się grupą przyjaciół. Noblesse oblige10.
Nie wolno spatałaszyć szans, które dostaliśmy do rąk. - Na wyspach Salomona... -
zaczął któryś z Klubu Pięciu.
- Stul pysk, Salomonie - przerwał mu ze śmiechem ktoś z paczki Rudego. - Tak, tak -
wtrącił się leżący na plecach Zeus. - Robota aż się prosi do rączek w tym pięknym kraju.
„Wisła, Wisła modra rzeka" - nie uregulowana. Miliony Maćków z wesołej piosenki klepie
biedę, że aż piszczy. Nie ma na zapałki, nie ma na sól, nie ma na buty. Rodziny robotnicze po
miastach nie w mieszkaniach żyją, lecz w norach. Nakłady książek w tym pięknym kraju
wynoszą ledwo po dwa, trzy tysiące.
Około 50% szkół - to szkoły jednoklasowe... Diabelnie dużo zrobiło się w ciągu tych
dwudziestu lat niepodległości. Ot, choćby porównać rozbudowę miast, Gdynię, Centralny
Okręg Przemysłowy
11, powstanie nowej warstwy społecznej wykwalifikowanych robotników,
rozbudowę ubezpieczeń społecznych, ogromny spadek śmiertelności. Ale... na Boga miłego,
iluż tu trzeba jeszcze pierwszorzędnych inżynierów, pierwszorzędnych wychowawców,
pierwszorzędnych rolników, pierwszorzędnych rzemieślników. - Drugorzędni też nie
zaszkodzą - przerwał Zośka - bo coś mi się zdaje, że orłów w Polsce było zawsze sporo,
mrówek - znacznie mniej. Gawęda zmieniła kierunek. Alek, którego obok pogoni za
niecodziennością cechowała silna żądza analizy własnej osobowości, zaczął na inny temat. O
tym, że najistotniejszą sprawą jest wyrobienie w sobie charakteru.
Rudy podsunął się bliżej do Alka. Słuchał go z wytężoną uwagą. Sprawa charakteru,
sprawa pracy nad sobą, sprawa uzupełnienia własnej osobowości tym wszystkim, czego tej
osobowości brakuje - wszystko to tak samo poruszało umysł Rudego jak i umysł Alka. Była
to dziedzina przeżyć, która łączyła obu chłopców jednolitym odczuwaniem i jednolitymi
pragnieniami. Nie tylko zresztą tych dwóch pochłaniał problem doskonalenia się i pracy nad
Aleksandra Kamińskiego. 10 Noblesse oblige (franc.) - szlachectwo zobowiązuje. 11 Centralny Okręg przemysłowy - teren województwa kieleckiego, lubelskiego oraz części
krakowskiego i rzeszowskiego, na którym od roku 1936, z inicjatywy wicepremiera Eugeniusza
Kwiatkowskiego, zaczęto rozbudowywać przemysł.
sobą. Pochłaniał on wszystkich członków zespołu Buków. W środowisku tym takie decyzje
jak Rudego, który w trzy miesiące nauczył się tańczyć, bo twierdził, że tego mu brakuje do
„pełni osobowości", jak Alka, który zawziął się na wyrabianie w sobie opanowania i
skupienia; jak Andrzeja, który w rok opanował język angielski; jak Zeusa, który przez trzy
miesiące nie chodził do ulubionego kina, by dowieść samemu sobie, że zdolny jest do
rezygnacji z przyjemności - w innym gronie sprawa doskonalenia się nie miała tyle
zrozumienia, co wśród Buków. - Ale, słuchajcie, cóż to z tą wojną będzie? Zacznie się czy nie
zacznie? Gotowa nam pokiełbasić wszystkie plany.
- Nie bój się, Andrzejku! Pięć razy pan Hitler się obejrzy, nim na nas, na Francuzów i
na Anglików skoczy. A jak skoczy, to dostanie w zęby fest. Chłopcy uśmiechnęli się,
zapanowała chwila ciszy. Przed oczyma beztroskiej wyobraźni przesuwały się potężne
polskie czołgi, niezwyciężone pułki polskiej piechoty, i naród cały zjednoczony i zwarty
wokół naczelnego wodza i rządu. Niech no tylko Hitler spróbuje! Odechce się mu wojny już
po paru miesiącach. Chłopcy zaczęli wstawać. Zbliżał się czas odmarszu do Brennej.
Wkładali plecaki, porządkowali chlebaki, ktoś zanucił modną w drużynie piosenkę, dziesięć
głosów od razu pochwyciło jej silny, mocny ton.
Dalej, wesoło niech popłynie gromki Śpiew,
Niech stutysięcznym echem zabrzmi pośród drzew,
Niech spędzi z czoła wszelką troską, wszelki cień,
Wszak słoneczny mamy dzień!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen4U.Com