Chào các bạn! Truyen4U chính thức đã quay trở lại rồi đây!^^. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền Truyen4U.Com này nhé! Mãi yêu... ♥

II W Burzy i We Mgle

W BURZY I WE MGLE


Wrzesień 1939 roku był jednym z najstraszniejszych polskich miesięcy. Nie dlatego,


że ponieśliśmy klęskę - niejedną już klęskę miał naród za sobą. Nawet nie dlatego, że klęska


ta była tak gwałtowna i tak miażdżąca - na wojnach dramaty i gwałtowne zmiany sytuacji są


zjawiskiem częstym. Potworność polskiej tragedii wrześniowej polegała na czym innym: na


katastrofie psychicznej narodu, najzupełniej nie przygotowanego do tego, co się stało.


Ogromny grzech obciąża sumienia polskiej propagandy i polskiego wychowania narodowego


sprzed 1939 roku.


Mówiono i pisano tylko o naszej potędze i o zwycięstwach - nigdy o klęskach; w


stosunku do wrogów używano tonu niemal wyłącznie lekceważącego, w instrukcjach i


zarządzeniach unikano jak zarazy słów „ewakuacja", „odwrót". W wyniku tego wszystkiego


zarówno społeczeństwo, jak i kierująca nim administracja, a nawet wojsko - były psychicznie


gotowe do zwycięstw, lecz całkowicie nie przygotowane do klęski. A cóż dopiero do tak


koszmarnych klęsk, jakie zgotował nam los. Dla Zośki, Rudego i Alka, dla ich kolegów, dla


Warszawy, dla całego kraju cztery tygodnie września, rozpoczęte wśród uniesienia, szybko


zastąpionego grozą, przelewać się zaczęły burzą - huraganem oraz koszmarami faktów i


przeżyć.


Nierzeczywistość tego, co się działo, wydawała się tak silna, że w mózgach


nieustannie kołatało pytanie: czy to wszystko jest aby prawdą? Czy nie jest to tylko snem?


Szóstego września zgodnie z apelem radiowym, Zeus, który pełnił obowiązki zastępcy


naczelnika harcerzy, zebrał alarmowo harcerstwo warszawskie i wyruszył z Warszawy na


wschód12. Chłopcy byli w wieku przedpoborowym. O jakichkolwiek przydziałach do


pomocniczych służb wojskowych wśród panującego chaosu trudno było myśleć. Przede


wszystkim trzeba było usunąć młodych mężczyzn z terenów, które mogły wpaść w ręce


wroga. Tym sposobem Buki znalazły się w sytuacji niezmiernie głupiej. Wysportowani,


zdrowi, zdolni osiemnastoletni chłopcy spędzili parę tygodni na drogach wśród milionowych


rzesz uchodźców.


Drużyny harcerskie zaprawione w dziesiątkach wycieczek różniły się wybitnie od


nieszczęsnej rzeszy uchodźców. Na czele ich stał dowódca, posiadający wyrobienie


organizacyjne oraz dobre mapy. Z miejsca, zaraz po przekroczeniu Wisły, wyzwalając się



12 8 września 1939 pułkownik Roman Umiastowski ogłosił ewakuację mężczyzn zdolnych do noszenia


broni. Wyruszyli oni w kierunku Mińska Mazowieckiego, harcerze Byli pod przywództwem harcmistrza


Domańskiego.
spod przemożnej sugestii owczego pędu, zeszły drużyny z głównych dróg na drogi polne i


leśne. 23 drużyna - Buki - szła jak inni. Chłopcy milczeli zasępieni, nikomu nie przychodziło


na myśl, by śpiewać, nikt nie chciał rozmawiać. Stopy wybijały normalne tempo, a przez


mózgi przelewały się setki dręczących obrazów i wątpliwości. Co to wszystko znaczy? Co się


właściwie stało i co się dzieje? Dlaczego nie dostali jakiejś pożytecznej roboty? Czemu im nie


wyznaczono jakichś zadań, które mogliby wypełniać? Te dręczące pytania, na które nie


znajdowało się odpowiedzi, przerywały obrazy zapadające na całe życie w pamięć. Oto


podchodzą do wsi i obserwują, jak lotnicy nieprzyjacielscy zniżają się i zrzucają na wieś


bomby burzące i zapalające; w kilkadziesiąt minut wieś cała stoi w ogniu. W przeraźliwym


ryku umyka z niej bydło, groza widoczna jest w oczach ludzi, którym udało się ujść z życiem


z płomieni i z piekła wybuchów. Więc to taka jest wojna? Więc nawet bezbronna wieś? Więc


nawet cywilna ludność... Twarde sumienia mają lotnicy niemieccy. Inny obraz: dróżka ich


przecina szosę, muszą więc podejść do szosy. Szosa jest zatłoczona od horyzontu po horyzont


w sposób wprost niesamowity. Rzeka ludzka wylała z ram szosy w rowy przydrożne i poza


rowy. Gęsto posuwa się zbita ciżba, głowa przy głowie, ramię przy ramieniu - toboły, rowery,


wózki dziecięce, głowy końskie, taczki... Oto wśród tej zgęszczonej ciżby, kluczy powoli na


rowerze mężczyzna. Na plecach ma ogromny tobół, widocznie pościel, poduszki; na tym


ogromnym tobole maleńkie, dwuletnie dziecko, trzymające się kurczowo rączkami za wielki


supeł prześcieradła. Zośka, który to widzi, czuje jakiś skurcz bólu, cierpi, jakby był matką


nieszczęsnego maleństwa. I nagle na szosie zaczyna się dziać coś niesamowitego. Gdzieś na


dalekim horyzoncie pryskają ludzie na boki, w pola. Słychać słaby, z każdą chwilą


intensywniejszy warkot motorów. Samoloty! Mkną tuż nad szosą, rażąc z karabinów


maszynowych bezbronne tłumy uchodźców. Twarde sumienia mają lotnicy niemieccy. Raz


tylko jeden w ciągu tych wrześniowych wędrówek Buki miały możność pożytecznego


wystąpienia. Było to pod Dębem Wielkim. Jakaś zbójecka lotnicza eskadra zbombardowała


pociąg z uchodźcami. Chłopcy, przechodząc obok toru, ujrzeli przeraźliwy obraz: wśród


potrzaskanych, wykolejonych, dymiących wagonów - setki ludzi krzątających się nerwowo


lub leżących we krwi. Nigdzie nie widać białych kitlów lekarzy i sanitariuszy, nigdzie


wozów, które by przyjmowały rannych. Na równolegle z torem biegnącej szosie migają od


czasu do czasu auta, przesuwają się wozy, żaden się jednak nie zatrzymuje, żaden nie


dostrzega tuż obok widocznych plam krwi i ogromu ludzkiego cierpienia. - Panowie, tak być


nie może - mówi powoli Alek. Twarz ma pobladłą. Po raz pierwszy ujrzał tak bezpośrednio i


blisko grozę wojny. - My tych ludzi nie zostawimy. W parę minut potem, gdy cały oddziałek


Buków, rozproszony wśród rannych przystępuje do najkonieczniejszych opatrunków, Alekstaje na skraju szosy i daje znak zbliżającemu się samochodowi, by stanął. Auto, nie


zwalniając biegu, przemknęło dalej. Drugie - to samo. Nie zatrzymał się również


przejeżdżający wóz chłopski, mimo nalegań Alka. - Do jasnej cholery! - wyrywa się z ust-


młodego człowieka.


Dłonie zwijają się w pięść, szczękę co chwila chwyta skurcz. - Chłopcy do mnie -


woła w kierunku kolegów. Po chwili stoi na szosie cała gromadka. Zbliża się auto ciężarowe.


Teraz już nie machają rękami i nie proszą. Stoją pośrodku drogi z niezłomną decyzją w


oczach. - Stać! Auto ciężarowe powoli zatrzymuje się.


- Wszyscy wysiadać z wozu! - nie cierpiącym sprzeciwu głosem rozkazuje Alek. - Pan


zabierze rannych z pociągu - nakazuje szoferowi. Szofer chwilę się waha.


Polecenie bowiem wydaje jakiś harcerz, nie wojskowy. Ale harcerz jest wysokiego


wzrostu, z oczu jego widać, że nie żartuje, a za nim stoi pięciu czy sześciu innych, których


twarze niedwuznacznie wskazują na to, czego chcą. Więc szofer wychodzi z auta. Powoli


zaczynają schodzić podróżni. - Państwo do najbliższego miasteczka pójdą pieszo - mówi


Alek. - Tam dostaniecie z powrotem wasze auto.


Mężczyzn proszę o pomoc w przenoszeniu rannych. I jak to często bywa w takich


chwilach - nastrój egoizmu i oporu radykalnie się zmienił w nastrój współdziałania i pomocy.


Następne auta i wozy zatrzymują już nie tylko Buki, lecz i ich przygodni pomocnicy z auta


ciężarowego. Do późnego wieczora trwa męczący duszę i nerwy transport nieszczęsnych,


cierpiących ludzi do miasteczka.


Była to dla Buków pierwsza i ostatnia okazja zaznaczenia swej pożyteczności. We


Włodawie dowiedzieli się o oddziałach sowieckich, które szybko posuwają się na zachód13.


Niemcy zaś byli już pod Włodawą. Po krótkich naradach Zeus zarządził powrót ku


Warszawie. Wracano również bocznymi drogami, chwytając nieustannie wiadomości o


klęskach i zapadaniu się w przepaść całej państwowej machiny polskiej. Bez przygód weszli


za Włodawą w teren okupowany przez Niemców. Szli milczący, zgryzieni, zdenerwowani,


źli. Pierwsze niemieckie mundury wstrząsnęły nerwami. Echa bohaterskiej obrony Warszawy


podniecały, piekły i dręczyły męczącym pytaniem: dlaczego nas tam nie było? Kapitulację


stolicy odchorowali, nie chcieli tego dnia nic jeść. Dalszy marsz stał się marszem


udręczonych, chorych psychicznie ludzi, których ożywiał jedynie niepokój o najbliższych. Na


ulice Pragi weszli tuż za okupacyjnymi oddziałami niemieckimi, zajmującymi stolicę po


trzydniowym zawieszeniu broni. Wracali po bezsensownej włóczędze, nakazanej przez chaos



13 17 września 1939 wojska radzieckie doszły do Bugu i Sanu 28 tegoż miesiąca Niemcy hitlerowskie


ustaliły w tym miejscu granicę.

decyzji. Warszawa w październiku 1939 roku była miastem grozy. Gruzy hamowały ruch na


ulicach, dymiły jeszcze zgliszcza. Na jezdniach piętrzyły się barykady. Domy były bez, szyb.


Mieszkania bez światła, bez wody, oraz gazu. Zamarłej i niesamowitej ciszy ulic nie porusza


zgrzyt wozów tramwajowych. Na każdym domu blizny po uderzeniach bomb i szrapneli. W


słońcu przedziwnie pogodnej jesieni niezliczone tłumy ludności przelewają się jezdnią i


chodnikami. Pod murami stoją pierwsi przygodni handlarze, trzymający w rękach różnorodne


towary. Od czasu do czasu maszeruje wrogi oddział w szarozielonych mundurach. Coraz


częściej przesuwają się zielone, policyjne auta niemieckie. Rozpoczyna swą działalność


gestapo.


Zaczynają się pierwsze rewizje, pierwsze aresztowania. Ojciec Alka był jedną z tych


najpierwszych ofiar gestapo. Siedzieli właśnie wszyscy w mieszkaniu, był już późny wieczór,


minęła godzina policyjna. Alek bandażował sobie stopę, skaleczoną w końcowym okresie


wędrówki, z której wrócił przed dwoma tygodniami.


Matka sprzątała ze stołu. Gdy rozległo się energiczne stukanie do drzwi, nikogo to


specjalnie nie zaniepokoiło. W owe pierwsze okupacyjne tygodnie ludność


Warszawy-nie znała jeszcze lęku, powodowanego stukaniem w drzwi po godzinie


policyjnej. - Kto tam?


- Polizei!


Weszło ich pięciu, z jakimś cywilnym volksdeutschem na czele. Od pierwszej chwili


było oczywiste, że przyszli po ojca Alka, znanego w Warszawie działacza, kierownika dużego


zakładu przemysłowego. Pan Dawidowski w czasie krótkiego badania był blady, lecz


spokojny - nie znano jeszcze wówczas ani śledztwa gestapowskiego, ani sposobów likwidacji


więźniów. Alek stał w rogu pokoju oszołomiony nieoczekiwanym wydarzeniem, zaskoczony


tym, co się dzieje. Gdy zbliżył się doń ów gestapowiec w cywilu i czystą polszczyzną zaczął


zadawać jakieś pytania dotyczące ojca, Alek przez chwilę wahał się, co i jak odpowiedzieć.


Dopiero gdy cywil, natarczywie żądając wiadomości, gdzie są ukryte pieniądze, przyłożył do


brzucha chłopca lufę pistoletu i zagroził strzałem, dopiero wówczas Alek zdecydował się na


odpowiedź. - Strzelaj pan - powiedział wolno, patrząc w oczy szpicla. - Strzelaj pan -


powtórzył. Dlaczego nie aresztowano wówczas Alka, dlaczego wyprowadzono tylko ojca?


Bóg to raczy wiedzieć! Być może w pierwszych dniach okupacji gestapo nie miało jeszcze


ustalonej metody postępowania w podobnych sytuacjach. Hardą odpowiedź chłopca


pozostawiono bez następstw. Harda ta odpowiedź była dla Alka jakby wypowiedzeniem jego


prywatnej wojny Niemcom. Jego pierwszą próbą stawiania oporu wrogowi. Aresztowanie


ojca wywarło na Alku ogromne wrażenie. Wrażenie to uzewnętrzniło się w dwóch decyzjachjakże bardzo charakterystycznych dla Alka.


Decyzja pierwsza polegała na uczynieniu postanowienia, że do czasu, póki ojciec


będzie więziony, nie tknie słodyczy ani cukru. W charakterystycznej tej, choć drobnej


decyzji, trwał Alek konsekwentnie aż do czerwca 1940 roku. Potem już postanowienie stało


się bezprzedmiotowe: jednej z nocy czerwcowych w lesie w Palmirach14 ojciec Alka został


rozstrzelany wraz z Maciejem Ratajem , Mieczysławem Niedziałkowskim15 i dwustu


kilkudziesięcioma innymi ludźmi, których jedyną winą było to, iż byli działaczami


społecznymi, politycznymi lub gospodarczymi w przedwojennym życiu polskim. Decyzja


druga była tak samo naturalna jak pierwsza, ale znacznie donioślejsza w skutkach. Alek


postanowił jak najszybciej rozpocząć akcję przeciw okupantowi. W tej drugiej decyzji Alek


był tylko jednym z tysiąca. Wszak we wszystkich polskich szkołach, we wszystkich salach


publicznych przez lata całe widniało hasło: „Być zwyciężonym i nie ulec - to zwycięstwo".


Polska przegrała szereg bitew, nie przegrała jednak wojny. Wojna trwa! Walczą nasi


sprzymierzeńcy, organizuje się we Francji nowy polski rząd i emigracyjne polskie siły


zbrojne. Wojna trwa! Polska musi walczyć, musi walczyć także w kraju! Ledwo wróciwszy z


wędrówki, zaczęły się Buki z Zeusem na czele schodzić na rozmowy, których głównym


zadaniem było szukanie sposobów szkodzenia wrogowi i pełnienia służby społecznej w


nowych warunkach. To poszukiwanie nowych dróg walki i służby było cechą


charakterystyczną nie tylko Buków, lecz wszystkich czynnych elementów społeczeństwa


polskiego w jesieni i w zimie 1939-1940 roku. Zespół Buków mógł się w tym poszukiwaniu


poszczycić pewnym rekordem, jakże naturalnym wśród tej gromady młodych, której ambicją


było przodowanie w inicjatywie i wysiłkach. Buki jedne z pierwszych chwyciły „trop"


nowych form walki i służby. Stało się to 15 października 1939 roku. Tego dnia Zośka


przybiegł do innych z paroma arkuszami pierwszego tajnego, na powielaczu odbitego


pisemka. Był to pierwszy numer „Polski Ludowej" - pisma demokratycznej grupy młodzieży


PLAN16. Chłopcy z zapartym oddechem czytali nieudolnie powielone arkusze, mało


zastanawiając się nad zdaniami o wyzysku kapitalistycznym i o krwawym sztandarze


rewolucji, natomiast całym sercem chłonąc słowa, męką cierpień i nienawiści zaprawione,


wzywające do walki z okupantem. Nie ma się co długo namyślać! Oto jest ośrodek, który


organizuje akcję przeciwniemiecką. Natychmiast do nich i natychmiast z nimi. Byle jak



14 Palmiry - miejsce masowych egzekucji w latach 1939- 1941; na pamiątkę nazwę tę przybrała


organizacja Małego Sabotażu w okręgach podwarszawskich, jesienią 1941 połączona z Wawrem. Maciej Rataj


(1884-1940) - marszałek Sejmu RP 192Ł-1928. 15 Mieczysław Niedziałkowski (1893-1940) - działacz, teoretyk PPS, publicysta. 16 Polska Ludowa Akcja Niepodległościowa [przyp. autora) - tajna lewicowa organizacja utworzona 15


października 1939 w Warszawie przez grupę młodzieży demokratycznej, rozbita 15 stycznia 1940.

najprędzej szkodzić wrogowi! Zośka, który znał jednego z założycieli PLANu - wybitnego


instruktora harcerskiego - Juliusza Dąbrowskiego17 szybko nawiązał łączność między


PLANem a zespołem Buków. Grupa PLAN-u okazała się nielicznym, lecz pełnym zapału


środowiskiem gorącej młodzieży, próbującej z chaosu pomysłów i rozbieżnych koncepcji


wytworzyć jakąś całość. W paru pokoikach przy ulicy Złotej był przez cały dzień ruch


przeczący najbardziej elementarnym zasadom konspiracji. Dwa razy w tygodniu powielano


tam „Polskę Ludową" (notabene stronę techniczną już drugiego numeru wzięły w swe ręce


Buki). Przez cały dzień przyjmowano interesantów, między innymi nowych członków


organizacji (największym zmartwieniem PLAN-u było to, że do organizacji zgłaszali się sami


inteligenci; za wszelką cenę starano się zdobyć młodzież robotniczą!). Przysięga, która w


tydzień po przyjęciu do organizacji Buków została uchwalona przez zarząd PLAN-u, składała


się z tak fantastycznych zdań, jak chyba żadna z konspiracyjnych przysiąg. Była tam mowa o


walce na życie i śmierć z Niemcami oraz o niezłomnej woli rozbudowania w Polsce...


uniwersytetów ludowych; o zdradzie karanej śmiercią oraz o... kategorycznym postanowieniu


nie zamieniania z Niemcami żadnego słowa. Zespół Buków, spragniony konkretnych


wystąpień przeciwniemieckich, wybrał spośród projektów i zamierzeń PLAN-u to, co było


najbardziej w nich konkretne. Dwie piątki dwa razy w tygodniu powielały i kolportowały


„Polskę Ludową". Jedna piątka poszła do współpracy z grupą bojową słynnego Kota18, który


był pierwszym działaczem niepodległościowym, ściganym plakatami policji niemieckiej jako


„zbrodniczy Żyd". Dwie inne piątki wzięły na siebie propagandę uliczną. W tych właśnie


piątkach propagandy ulicznej znaleźli się Zośka, Alek i Rudy. Gdy w końcu października


1939 roku rozplakatowana została odezwa nowo mianowanego gubernatora Franka o


utworzeniu Generalnej Guberni - na odezwie tej w parę dni po jej rozwieszeniu „nieznani


sprawcy" ponalepiali małe wąskie karteczki: „Marszałek Piłsudski powiedziałby: a my was w


d... mamy". Przed tymi wąskimi skrawkami papieru, nalepionymi na żółtych plakatach


obwieszczenia, stawały na moment masy ludzi i, chwyciwszy okiem treść, uśmiechały się i


szły dalej. Szły jakoś bardziej wyprostowane, jakoś raźniejszym krokiem, mocniej patrząc


przed siebie. Historycznym faktem pozostanie, że te pierwsze w Warszawie nalepki


propagandowe wyszły z koncepcji i z „warsztatu" Rudego i jego kolegi Jerzego



17 Juliusz Dąbrowski (1909-1940) - harcmistrz, współtwórca Koła Instruktorskiego im. Mieczysława


Bema, członek wojennej Głównej Kwatery Harcerzy, współautor znanej w okresie przedwojennym książki


poświęconej harcerstwu: Jeden trudny rok. 18 Kazimierz Andrzej Kot - kierownik wydziału bojowego PLAN-u, w czasie przesłuchania zbiegł z


siedziby gestapo w alei Szucha.

Masiukiewicza-Małego19. „Warsztat" składał się z maleńkiej drukarenki-zabawki, której


gumowe literki mogą być złożone najwyżej w dwa wiersze. Obydwaj młodzi ludzie wraz z


kolegami w podnieceniu „drukujący" i rozlepiający swe karteczki, niewątpliwie nie zdawali


sobie sprawy z tego, że realizują pierwszy czyn samorzutnej polskiej propagandy podziemnej


i że robią coś, co dla morale świeżo pokonanego narodu mieć będzie wielkie znaczenie.


Kolejnym zagadnieniem był kłopot z uruchomionymi wśród ruin i zgliszcz stolicy


luksusowymi restauracjami i dancingami. Młodym ludziom z PLAN-u oburzenie tamowało


oddech, gdy patrzyli na przepych zastawionych winami i zakąskami stołów, oddzielonych


jedynie wielkimi witrynami okien od rażącej nędzy warszawskiej ulicy. Na tę podłość


moralną za mało było nalepek. Historycznym faktem pozostanie, że zespół Buków w ramach


PLAN-u po raz pierwszy zastosował gazy dla wywarcia presji na nikczemność. Mianowicie w


grudniu 1939 roku młodzi ludzie i jedna dziewczyna pod przewodnictwem Janka


Błońskiego20 (cudowny człowiek, zakatowany w 1942 roku na Szucha) zagazowali osławiony


warszawski lokal luksusowy „Adrię" gazem wywołującym wymioty. Satysfakcją było


przyglądanie się wystrojonym kobietom i obżartym, łajdackim twarzom mężczyzn


opuszczających szybko „Adrię" i „chorujących" w śniegu na ulicy. Występ w „Adrii" był


ostatnim aktem współpracy Buków z PLAN-em. Zarówno Zeus, jak i sami chłopcy


stwierdzili, że związanie się z PLAN-em było związkiem nienaturalnym. Nie mieli


zainteresowań partyjno-politycznych i źle się czuli w chaosie organizacyjnym.


Pragnęli innego typu organizacji. Rozstanie odbyło się bez zgrzytów, bez


nieporozumień, w sposób naturalny i uczciwy. Obie strony stwierdziły, że nie pasują do siebie


- i Buki odeszły, by dalej szukać swego właściwego miejsca w Polsce Podziemnej. Odeszli na


miesiąc przed katastrofą PLAN-u. Słynna była na całą Warszawę ta pierwsza wielka „wsypa".


Był to początek 1940 roku.


Kilkudziesięciu ludzi znalazło się w rękach gestapo, przy czym aresztowano także


rodziny podejrzanych, między innymi całą sześcioosobową rodzinę Juliusza Dąbrowskiego, z


której cztery osoby zginęły od kul lub w obozach, oraz rodzinę Jerzego Drewnowskiego21.


Gestapo było we wszystkich lokalach PLAN-u. Schwytano Kota w jego mieszkaniu i tylko


dzięki dużej przytomności umysłu dzielny ten mężczyzna potrafił wymknąć się z rąk


gestapowskich. Z zespołu Buków nikt nie ucierpiał. Burza przewaliła się obok nich. Oddajmy



19 Jerzy Masiukiewicz „Mały" - maturzysta Batorego aresztowany 2 listopada 1942. 20 Jan Błoński „Novak", „Sum" - podharcmistrz, znany ze swych lewicowych poglądów; aresztowany 3


listopada 1942, pośmiertnie mianowany harcmistrzem 21 Jerzy Drewnowski (ur 1918) - maturzysta Batorego w 1936 następnie student Szkoły Głównej


Handlowej w Warszawie, związany ze Stronnictwem Demokratycznym, zastępowy w 23 Warszawskiej


Drużynie Harcerzy, współorganizator PLAN-u.
hołd ówczesnej młodzieży PLAN-u i jej kierownikom. To prawda: byli chaotyczni w


organizacji. Były to jednak gorące serca pragnące zespolić szczęście Polski ze szczęściem jej


najszerszych warstw ludowych. I była to także jedna z najpierwszych organizacji


niepodległościowych podziemnej Warszawy. Ponad trzy miesiące trwało poszukiwanie przez


Buki nowego dla siebie miejsca w Polsce Podziemnej. Niełatwa to była sprawa. Centralna


organizacja wojskowa - Służba Zwycięstwa Polski - tak się zakonspirowała, że trafić do niej


przedstawiciele Buków nie mogli. Penetrując więc świat podziemny co ruchliwsze Buki


wywiadywały się i szukały odpowiedniej służby, zajmując się na razie kolportażem


podziemnej prasy, którą z miesiąca na miesiąc stawała się coraz liczniejsza. Kolportowano


prasę organizacji wojskowej, ale ileż także innych pism przeszło przez kolportaż Buków w


świat! Szła przez ich ręce słynna na owe czasy i szeroko rozprowadzana „Polska Żyje". Szła


prasa socjalistyczna, narodowa, demokratyczna, bezpartyjna, szły gazety powielone i


drukowane. Ponieważ jednak kolportaż dużo czasu nie zajmował, równocześnie zaś


skończyły się w domach Buków słynne trzymiesięczne pensje, wypłacone we wrześniu przez


polskie władze - musieli zająć się pomocą materialną swym domom. Trzeba było chwytać


Wszystko to, co dawało zarobek. Ale czy chwytano naprawdę każde wpadające pod rękę


zajęcie? No... nie! Były zarobki, które jakoś odpychały, na które żaden z nich nie miał ochoty.


Raziło coś w paskarskim handlu żywnością. Nie pociągały pierwsze próby wyrobu bimbru.


Bez specjalnego zastanawiania się, bez specjalnej myśli przewodniej, wdrożeni do pewnego


typu postępowania - wybierali te wojenne sposoby zarobkowania, w których zarobek szedł w


parze z mniejszą lub większą akcją pomocy społecznej. Więc przede wszystkim szklarstwo.


Po oblężeniu domy warszawskie były całkowicie pozbawione szyb, a zima 1939-1940 roku


była jedną z najstraszliwszych polskich zim.


Brakowało opału. Ludność cierpiała ogromnie. Szklarze mieli pełne ręce roboty i


wtedy właśnie zaczęły powstawać, jak grzyby po deszczu, zastępy szklarzy- amatorów, a


wśród nich Buki. Piekielnie męcząca była ta praca. Ręce grabiały na mrozie, puchły palce.


Nieustanne przebywanie w wyziębłych mrozem pokojach wciągało w przewlekłe


przeziębienia. Wydostanie szyb wymagało fantastycznej pomysłowości i sprytu. Ale cóż to


była za satysfakcja, gdy się widziało, jak do świeżo oszklonych izb wracali wypędzeni z nich


ludzie, jak po raz pierwszy nagrzane piece ocieplały powietrze, jak w tym błogim cieple


wracał spokój na twarze dzieci, kobiet i mężczyzn. Gdy skończył się sezon szklenia,


rozdzieliły się drogi Buków. Rudy zaczął dawać korepetycje. W mieście zamknięte były


wszystkie szkoły, a Rudy był doskonałym korepetytorem. Alek ze swym zamiłowaniem do


ekstrawagancji uruchomił jedną z pierwszych w Warszawie riksz - to jest dwukołowy wózek
połączony z rowerem. Rikszę prowadził do spółki z Małym.


Ponieważ były to czasy, gdy uruchomiono tylko kilka linii tramwajowych, zaś każda z


dopiero co wprowadzonych w stolicy riksz wzbudzała wśród publiczności zdumienie i


uśmiech - Alek czuł się doskonale. - Te, Mały, czy nie sądzisz, że możemy być dumni z


wprowadzenia w Polsce nowych środków lokomocji? Pionierzy jesteśmy, psiakość! Praca


riksiarza była ciężka i męcząca. Riksz mało, amatorów transportu dużo. Gdy Alek z Małym


wracali po dniu roboczym do domu, czuli się tak zmęczeni, że nie mieli już chęci ani na


czytanie, ani na dyskusje. Ponieważ wraz z nadejściem lata zjawiły się na ulicach nie


sprzątanego miasta tumany kurzu, Alek i Mały powzięli decyzję skończenia z rikszą. - Pan


Bóg dał lato nie po to, by pedałować po mieście w skwarze i kurzu. Trudno dziś o góry i


morze, ale najbliższa wieś jest tuż-tuż. I tak się zaczął nowy rozdział zarobkowej, typowo


wojennej pracy Alka - został drwalem. Ponieważ węgiel nie dochodził wówczas do stolicy i


drzewo stało się podstawowym środkiem opału, o pracę w lesie było nietrudno. W jednej z


podwarszawskich miejscowości zaciągnął się Alek do roboty i ciął, piłował, rąbał od rana do


wieczora. Rąbanie drzewa jest ciężką pracą, ale wbrew pozorom - pracą przyjemną.


Szczególnie dla młodego, silnego mężczyzny. Gdy się oburącz trzyma w dłoniach ciężką


szczapę, która jak piorunem rażona rozpada się na dwie części - ma się poczucie siły, w której


dobrze czuje się psychika męska. Tam to właśnie, w środowisku gdzie pracował jako drwal,


poznał Jędrka Makulskiego22. Był to chłopiec o parę lat młodszy od Alka i prawie o połowę


mniejszy od niego, ale z usposobienia, charakteru, sposobu myślenia i zainteresowań tak doń


podobny, że już po krótkim czasie młodzi ludzie zaprzyjaźnili się z sobą. Początki ich


przyjaźni związane były z pewnym odkryciem, które na parę miesięcy związało ich i


zespoliło we wspólnym przedsięwzięciu. Spacerując kiedyś po lesie, natknęli się na jakieś


miejsce, najwidoczniej świeżo poryte łopatami. Zaczęli myszkować i ze zdumieniem


wydostali karabin. Parogodzinna praca postawiła ich wobec faktu nie budzącego żadnej


wątpliwości. Natknęli się na spory skład broni, złożony z kilku karabinów maszynowych,


kilkudziesięciu karabinów ręcznych i dużych zapasów amunicji.


Najwidoczniej któryś z oddziałów, zmuszony do kapitulacji, zakopał tę broń, by nie


dostała się wrogowi. Zakopał ją jednak mało starannie. Odkrycie ogromnie poruszyło obydwu


młodych ludzi. Nie sposób było o tym mówić komukolwiek z domowników. W lęku przed


odpowiedzialnością doradziliby im jeszcze jakieś głupstwo. Gwałtownie czynione próby


dotarcia do jakiejkolwiek komórki organizacji wojskowej, zakomunikowania jej o odkryciu i



22 Andrzej Makólski [w tekście błędna pisownia nazwiska), „Mały". „Jędrek" - ur. 1924, uczeń Szkoły


Podchorążych, dowódca plutonu w Powstaniu Warszawskim, poległ na Starówce 23 sierpnia 1944.

przekazania broni - spaliły na panewce: nie potrafili dotrzeć do wojska. Cóż pozostawało


robić?


Wzięli na siebie całkowicie ciężar, radości i kłopoty odkrycia. Przez szereg tygodni


każdej wolnej godziny i w każde święto gruntownie porządkowali broń, czyścili ją starannie


(„reperujemy rower, proszę pani"), oliwili, szczelnie zawijali w impregnowany materiał,


wreszcie starannie zakopywali w dobrze urządzonym schronie. Była to ciężka i męcząca


robota, która zajęła obu chłopcom kilka miesięcy. Pomagało im w tym zresztą paru Buków.


Groza jednak odpowiedzialności ciążyła na Alku i Jędrku. Ta właśnie praca stała się


podłożem ich paroletniej przyjaźni. Specjalnością, w której zasłynął Zośka - był wyrób


marmolady. Co prawda i on w początkach zimy, wzorem większości Buków, pracował jako


szklarz, ale sezon szklarski skończył się, trzeba było rozejrzeć się za nowym źródłem


zarobkowania. I wtedy powstał pomysł założenia „fabryki" marmolady. Oto w pokoju Zośki


siedzą wokół wielkiej misy pracownicy „fabryki" obierając i krając jabłka, marchew i


rabarbar: matka, siostra, Urka23, Czarny Jaś, Jacek Tabęcki i Leszek Zieliński24. Jacek od paru


miesięcy bardzo zbliżył się z Zośką. Jest pierwszym w życiu Zośki przyjacielem. Jego


zdolności, inteligencja, hart zdobyty wskutek trudnych warunków domowych - imponowały


Zośce, pociągała zaś wielka subtelność. Imponowała także umiejętność i zamiłowanie do


przelewania na papier swoich i wspólnych myśli oraz treści pochłanianych masowo książek.


Czego tam nie było w notatkach Jacka! I to, że człowiek może zostać takim, jakim chce, i


uwagi o honorze, myśli o bohaterstwie, o potrzebie ofiar i to, jaki musi być żołnierz polski,


uwagi o roli rozumu i uczucia, a także o błędnej przezeń ocenie Zośki, jako kierującego się


wyłącznie rozumem. Teraz wspólnie prowadzą wytwórnię marmolady. W domu Zośki tak jest


dobrze, że każdy pomysł pracy zarobkowej, tutaj właśnie zakotwiczonej, wydaje się


doskonały. W „fabryce" marmolady rozmawia się o wszystkim, nigdy jednak o sprawach


organizacyjnych Buków, choć do „fabryki" coraz więcej zagląda kolegów. Dom Zośki


przyciąga jak magnes. Czy to działa atmosfera wzajemnej życzliwości, otaczająca całą tę


rodzinę? Czy to przyciąga młodych ludzi obecność Hanki i Urki! Być może działa powód


jeden i drugi - niewątpliwie wszakże oddziałuje także powód trzeci: w owym czasie


przywódcze „właściwości Zośki rozwijają się i wzmagają. Wokół jego osoby zaczyna się


koncentrować samorzutnie cała gromada Buków. Tak samo samorzutnie ze strony Zośki



23 Urka - Urszula Głowacka-Plenkiewicz w 1939 maturzystka Gimnazjum i Liceum Im. Królowej


Jadwigi w Warszawie, przyboczna w 9 W2DH „Błękitnej". W latach okupacji członkini sabotażowego zespołu


Wawra przy hufcu Mokotów Otrzymała pseudonim honorowy „pani Kwaskowska". 24 Lechosław Zieliński (1914-1940) - maturzysta Batorego w 1932, magister nauk ekonomicznych, w


latach 1937-1938 komendant Gniazda 23 WDH, podharcmistrz, aresztowany w marcu 1940, zginął w


Oświęcimiu.

wzrasta troska i poczucie odpowiedzialności za cały zespół. Osoba Zośki zaczyna spajać Buki


czymś bardzo mocnym i bardzo trwałym. Ale wszystkie te i tym podobne zajęcia zarobkowe i


dorywcze prace społeczne nie dawały ani Zośce, ani Alkowi, ani Rudemu, ani ich kolegom


poczucia stałości. - To wszystko - nie to!


Szukano więc dalej nowych dróg i nowych czynności. Kiedyś cały zespół Buków


związał się z działalnością Stołecznego Komitetu Samopomocy Społecznej, w którym dział


młodzieżowy objął profesor Domański-Zeus. Kiedy indziej wzięto na siebie wielki trud


porządkowania mogił żołnierskich. I to, i tamto było bezpośrednio pożyteczne, ale na dnie


wszystkiego wciąż leżała niepewność: czy to jest jednak to, o co chodziło? Stosunkowo


najsilniej związali się w tym przejściowym czasie z pracą komórki więziennej, tzw. Komórką


Andrzeja. Praca w komórce więziennej była pierwszą służbą Buków na rzecz podziemnych sił


zbrojnych, których ramieniem w więziennictwie warszawskim była Komórka Andrzeja.


Charakter tej pracy, jak to często bywa u Pani Służby, łączył w sobie dużą odpowiedzialność


i... nudę.


Chłopcy rozdzieleni zostali na niewielkie zespoły według dzielnic, całością dowodził


Zośka. Każda dzielnica miała swój lokal, na który co dzień przychodziło kilka lub kilkanaście


drobnym makiem zapisanych grypsów więziennych. Karteczki te kurierzy rozwieźć mieli po


mieście i doręczyć adresatom. Ponieważ zaś adresaci z reguły nie oczekiwali ani karteczek,


ani nieznajomych „listonoszy" - o kłopotliwe nieporozumienia było nietrudno. Robotę w


komórce więziennej rozpoczęto w marcu 1940 roku, trwała ona do czerwca. Potem


zakotłowało się coś „na górze". Karteczek zapisanych drobnym makiem było coraz mniej,


rowery całymi dniami zaczynały stać bezczynnie. W końcu czerwca Buki rozstały się z


komórką więzienną. Trwałą zdobyczą z tej służby było zawiązanie przyjaźni między Bukami


i panem Jankiem25, ich bezpośrednim przełożonym w komórce więziennej. W drugiej połowie


1940 i w początkach 1941 roku na pierwszy plan wybiło się w zespole Buków


samokształcenie. Właściwie JUŻ od października 1939 roku uczyli się i dyskutowali. Jedni z


pierwszych w Warszawie zorganizowali komplety matematyki, fizyki oraz cykle dyskusji


historycznych i światopoglądowych. Ale w tym właśnie czasie, na przełomie 1940 i 1941


roku, ogarnęła ich istna pasja nauki i dyskutowania. Jakby na przekór ponurej rzeczywistości,


wbrew nastrojom paniki, jaka ogarnęła Warszawę na skutek olbrzymich łapanek do


Oświęcimia, przeprowadzonych w sierpniu i wrześniu 1940 roku, wbrew beznadziei



25 Pan Janek- Jan Rouman, członek Głównej Kwatery, harcmistrz; od 1942 kierownik Wydziału


Kształcenia GKH. od 1X4 wizytator Chorągwi Warszawskiej, członek Rady Programowej przy Naczelniku


Harcerzy.

politycznej, spowodowanej katastrofą Francji, wbrew strasznym warunkom ciężkiej drugiej


wojennej zimy, wbrew temu wszystkiemu młodzi ci ludzie z zaciętym uporem co dzień


odrabiali samym sobie wyznaczone przydziały naukowe i parę razy w tygodniu organizowali


wieczory dyskusyjne. Cóż za fantastyczne fluidy napełniały atmosferę pokojów, w których


zbierała się ta gromadka. Jaka przekora biła z dyskutowanych tematów w stosunku do


rzeczywistości. W tygodniu, w którym Hitler odbierał defiladę w Paryżu i w całej Europie


ludzie chodzili ze spuszczonymi głowami - ci „wariaci", zawiesiwszy ścianę mapami,


roztrząsali sprawę wcielenia do Polski Prus Wschodnich. Gdy przychodzić zaczęły pierwsze


wiadomości o masowych zgonach w Oświęcimiu - po obszernym rozważeniu sprawy,


jednomyślnie zajęli stanowisko, iż w polskiej walce przeciwko zbrodniarzom pruskim, należy


bezwzględnie unikać metod hitlerowskich, a zachować rycerskie, polskie obyczaje. Wreszcie


któregoś mroźnego dnia, gdy woda w mieszkaniu pozamarzała w dzbankach, a para buchała z


ust przy każdym oddechu - urządzili... poranek szopenowski. Tak oto bezgraniczna wiara


młodości: wiara w siebie samych, wiara w naród, wiara w słuszność polskiej sprawy i w


najwyższą sprawiedliwość - kazała tym młodym ludziom traktować całą otaczającą ich


rzeczywistość jako coś bardzo nierealnego i przejściowego. W tym też czasie Zośka, Alek,


Rudy i kilku innych -wstąpiło do Szkoły Budowy Maszyn im. Wawelberga26. Uczyli się


starannie, choć nie była to szkoła, do której by uczęszczali w czasach normalnych. W każdym


jednak razie była to szkoła i normalna nauka. Dawała więcej niż komplety, szczególnie gdy


się lekcje uzupełniało samokształceniem i „naciągało" profesorów na dodatkowe wyjaśnienia.


Uczenie się, dyskusje światopoglądowe, wycieczki, kolportaż, zajęcia zarobkowe,


doraźne służby na rzecz tej czy innej komórki podziemnej, wszystko to zajmowało całe dnie,


dawało poczucie, że się spełnia swe obowiązki, ale... „Dyskusje nam się coraz częściej nie


kleiły. Chcieliśmy coś robić. Robić z przeświadczeniem, że to jest robota warta całkowitego


oddania się jej". Tych parę zdań napisał, wspominając te czasy, Zośka. I oto - stała się rzecz,


której wszyscy pragnęli. W marcu 1941 roku trafili wreszcie na właściwy tor. Związali się z


akcją małego sabotażu, prowadzoną przez organizację podziemną Wawer, która stanowiła


wówczas czoło otwartej walki z okupantem w kraju na odcinku szczególnie istotnym -


odcinku oddziaływania niezależnej polskiej myśli na najszersze rzesze narodu. W okresie


szczytowych powodzeń Niemiec, w okresie największego wzrostu ich potęgi - udany


dowcipny pomysł propagandowy wytwarzał ten szczególny nastrój Warszawy, który ją będzie


charakteryzował przez całą okupację, nastrój niczym nie zmąconej wiary w słuszność własnej



26 Szkoła Im. Hipolita Wawelberga - szkoła techniczna, znana z wysokiego poziomu nauczania.

sprawy i kpiarskiego stosunku do tak zwanych „tymczasowych". Nowa robota otworzyła


chłopcom okazję do prawdziwie czynnej służby w pracy niepodległościowej. W przyłączeniu


się do akcji Wawra nie pośredniczył już Zeus. Na parę miesięcy przedtem, wypełniając


rozkaz Głównej Kwatery Szarych Szeregów ruszył do Wilna, w celu nawiązania kontaktów z


harcerstwem wileńskim. Ruszył - i ślad po nim zaginął. Młodzi ludzie przez długie miesiące i


lata odwiedzali po dawnemu tak przez nich lubiane mieszkanie Zeusa i przyglądali się po


dawnemu cudom jego podróżniczych zbiorów, rozmawiając całymi godzinami z samotną


starszą panią, która wciąż jeszcze czeka.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen4U.Com

Tags: #brak#brak